fishingexplorers.com

W pogoni za rekordem

Wędkarska impresja – Jezioro Runn (paździenik 2011)

Plan na jesienny urlop z wędką był tym razem dość prosty. Celem były duże szczupaki i okonie. Dlatego dość długo zastanawialiśmy się nad docelowym miejscem wyprawy. W końcu wybór padł na jezioro Runn, znane mi już o tyle, że wędkowali tam kilka razy moi koledzy – Piotr i Jacek. Gospodarz Mathias - znakomity wędkarz i świetny "gajd", zarzekał się, że październik daje szanse na poprawę kilku życiowych rekordów... Pozostało więc tylko zarezerwować termin, bilety promowe i ruszyć na zakupy (tak, jakby przynęt w pudełkach było zbyt mało).

Ogrom nieznanej wody...

W ośrodku nad jeziorem Runn zameldowaliśmy się z samego rana, 11 października 2011. Dobrego humoru nie zmniejszyła nawet bardzo niska temperatura, samochodowy termometr wskazywał -3 stopnie Celsjusza, a trawa pokryta była białym szronem. Pierwsze przymrozki mogą przecież tylko pomóc w polowaniu na największe jeziorowe drapieżniki. Najważniejsze, że długoterminowa prognoza pogody nie zapowiadała silnego wiatru, który pokrzyżował plany kilku znajomym na początku października. Szybko rozpakowaliśmy auto i zajęliśmy się szykowaniem sprzętu na pierwszy rekonesans. Opłaciliśmy kaucję za szybką, profesjonalną, 50 KM łódź i wypłynęliśmy na jezioro.

Wędkarstwo

Jak to zwykle bywa na dużej wodzie ciężko o dobre wyniki „z marszu” - szczególnie jesienią. Nawet jeżeli przed wyjazdem batymetryczna mapa jeziora była naszą ulubioną lekturą. Pierwsze dwie godziny upłynęły na znalezieniu punktu zaczepienia - miejscówki, która odróżniałaby się od innych i w której prócz pięknych spadków dna na ekranie echosondy byłoby widać również stada drobnicy. Dzień zakończyliśmy jednak z dwoma średniej wielkości szczupakami i dwoma ładnymi 44-centymetrowymi okoniami. Jeden szczupak spadł podczas holu. Okonie cieszyły, ale szczerze mówiąc spodziewałem się lepszych wyników. Jednak pierwszy dzień na obcej, a na dodatek wielkiej wodzie, często wygląda właśnie tak. Najważniejsze to się nie załamywać... Wróciliśmy więc do ośrodka, gdzie czekała już na nas trójka znajomych, którzy przypłynęli innym promem.

 
Wędkarstwo

Kolacja i długie rozmowy nie przeszkodziły we wczesnym wypłynięciu następnego dnia. Teraz było nas pięciu, a do dyspozycji mięliśmy dwie szybkie łodzie. Jednym słowem: szczupaki były bez szans! Niestety praktyka kolejny raz zweryfikowała teoretyczne wieczorne analizy. Opłynęliśmy kawał jeziora rzetelnie sprawdzając miejsce po miejscu. Wyniki na obu łodziach były jednak bardziej niż słabe. Kilka brań, parę szczupaków, a raczej szczupaczków, to nie to po co przyjechaliśmy. Nikt z nas jednak się nie załamał. Atmosferę dodatkowo podgrzał Mathias, który wieczorem znalazł trochę czasu i usiadł z nami do mapy. Mati zaznaczył rejony jeziora, które są warte odwiedzenia w październiku, powiedział też jakiego typu łowiska wybierać i na co zwrócić uwagę. Teraz pozostało tylko te wszystkie wskazówki wprowadzić w życie.

Bezcenne rady Mathiasa

Po rozmowie z przewodnikiem zaczęliśmy w końcu łowić. Ryb nie było dużo, ale brały dość regularnie. Wiedzieliśmy już gdzie szukać. Nadal wymagało to dziesiątek przepłyniętych kilometrów i setek rzutów, ale przecież właśnie o to w wędkarstwie chodzi. Najważniejsze, że nie pływaliśmy już po omacku. Znaliśmy rejony jeziora w których przebywały olbrzymie stada sielawy i innych drobnych ryb. Drapieżniki stały głęboko przy wielkich ławicach drobnicy. Mieliśmy przed sobą kilka dni wędkowania i do zrealizowania nasz ambitny cel.

Szalony żer

Runn objawiło nam swój prawdziwy potencjał dopiero czwartego dnia. Zaczęło się od okoni. Popłynęliśmy w miejsce, gdzie trzy małe wysepki łączyły się podwodnym garbem, w sąsiedztwie którego znaleźliśmy 19-metrowy dołek wypełniony po brzegi drobnicą. Ryb było tyle, że przy zakotwiczonej łodzi echosonda gubiła sygnał. Ryby oczkowały też na gładkiej powierzchni wody przykrytej jeszcze w niektórych miejscach poranną mgiełką. Następne trzy godziny to szalone żerowanie "garbusów". Bo ryby, które atakowały drobnicę w zasięgu naszych rzutów, ciężko nazwać okoniami. Kilka z nich ocenialiśmy na +50, a jeden który odprowadził ripper, moim zdaniem miał ponad 55 centymetrów! Wpadliśmy w szał, a w wodzie lądowały coraz to inne wabiki. Niestety, mimo szalonego żerowania, ryby nie interesowały się naszymi przynętami. Ponad godzinę próbowaliśmy się dobrać do rozszalałego stada. W końcu się to udało, ale naszym łupem padały ryby do 42 cm. Złowiliśmy jeszcze kilka szczupaków, które "zaplątały" się wśród stada pasiaków. Największe garbusy nie chciały z nami współpracować. Taki spektakl i tak duże okonie widziałem jednak pierwszy raz w życiu. Co w tym miejscu musi się dziać w zimie podczas wędkowania z lodu..

.
Wędkarstwo
Nowy rekord

Następnego dnia okonie również były przy garbie. Już nie żerowały tak długo, udało nam się jednak złowić kilka ładnych sztuk. Drobnica nadal okupywała okolice wypłycenia między wysepkami. Postanowiliśmy więc zapolować na grubego zwierza. Do wody poleciały 25-centymetrowe rippery. Szczupaki brały, ale były to sztuki co najwyżej średnie. Na koniec spróbowaliśmy trollingu, a w zasadzie tradycyjnej, polskiej tzw. "dorożki z ręki" wzdłuż obławianego przez nas stoku. To był strzał w dziesiątkę! Kilka ryb w granicach 80-85 cm, parę brań i w końcu to upragnione, mocne zatrzymanie przynęty. Chwila zawahania, ale jednak czuję coś żywego na końcu zestawu! Wyłączam silnik i zaczynamy zabawę. Szczupak po dłuższej chwili pojawia się przy łodzi. Jeszcze 2 odjazdy i szybkim chwytem pod pokrywę skrzelową podbieram rybę. Jest rekord! Szczupak ma 110 centymetrów długości, ale jest niemiłosiernie chudy. Najważniejsze, że o kilka centymetrów poprawiam wynik z poprzedniego roku z wypadu do Finlandii. Po szybkiej sesji fotograficznej, spełniony i bardzo szczęśliwy wypuszczam rybę. Szczupak zaatakował 25-centymetrowy ripper z 50- gramową główką na około 6 metrach.

Wędkarstwo

Kompanem na łodzi był mój tata, Grzegorz. Po mojej „110-tce” rywalizacja między nami przybrała na sile. On nie miał jeszcze na rozkładzie "metrówki" z Runn i był mocno zdeterminowany, żeby zmienić ten stan rzeczy. Piątego dnia, ryby brały dość chimerycznie, ale wypracowaliśmy kilkanaście średnich szczupaków. Dwie godziny przed końcem zmagań, postanowiłem jeszcze raz zmienić miejsce. Wybór padł na "Osjön" - jedną z trzech odnóg jeziora Runn (niektórzy traktują je jako osobne jeziora, połączone z Runn przesmykami). Licencja obejmuje jednak możliwość wędkowania na tych wodach). Po 15 minutach byliśmy na miejscu. Łowiskiem była dość rozległa górka ze szczytem na 2-3 metrach, pokryta olbrzymią ilością ostrych głazów (miejsce wprost zabójcze dla naszych przynęt). Ustawiłem łódź na spadku, na około 13 metrach i zaczęliśmy wędkowanie. Ja tym razem łowiłem dość "delikatnie", guma 15 centymetrów na główce 20 gramów. W krótkim czasie wydłubałem 6 ładnych szczupaków, największy miał 85 cm. Mój tata zaczął tak samo jak ja i również zaliczył kilka ryb. Później wykonał jednak perfekcyjną zmianę. Słońce kładło się już nad lasem okalającym jezioro, zostało nam góra 20 minut łowienia, żeby nie wracać do bazy po ciemku. Na zestawie Grześka znalazł się wielki, 25-centymetrowy ripper z główką 50 gramów. Pierwszy rzut wzdłuż stoku, opad, kilka ruchów korbką i jest! Od razu widać, że to godny przeciwnik. Ryba jest w doskonałej kondycji i przy łodzi kilka razy odjeżdża na kilka metrów. W końcu jednak udaje się ją podebrać, wprawnym chwytem pod skrzela. Szybka sesja, miara - 103 centymetry! Ryba wraca do wody. Czasu mamy już jak na lekarstwo, ale mój tata chce wykonać jeszcze przynajmniej jeden rzut... Zmienia szybko na 15-centymetrowego pomarańczowego assasina z brokatem i penetruje nim toń. "Duże szczupaki się uaktywniły, więc powinny być teraz nieco wyżej, a nie na samym dole stoku, w głębinie" - mówi. Zanim udaje mi się schować aparat, słyszę głośne: "Jeeeest, ....chyba znowu będzie metr!". Ciężko w to uwierzyć, ale po kilku minutach w łódce ląduje, gruba, pięknie ubarwiona „101-ka”! Rewanż za poprzedni dzień i moje 110, udany w 100%. Dwa ponad metrowe szczupaki w dwóch rzutach i to w odstępie kilku minut. Ten dzień należy do taty, ale nasza wyprawa jeszcze się nie skończyła...

Wędkarstwo
Wisienka na torcie...

Pod koniec pobytu w końcu trochę czasu znalazł Mathias, przewodnik wędkarski i właściciel naszej łódki. Mieliśmy spędzić z nim całą dniówkę i zapolować na duże szczupaki. Mati punktualnie stawił się na pomoście. Przenieśliśmy sprzęt na jego dużą łódź i ruszyliśmy na wodę. Zaczęło się od kilku brań i jednego szczupaka. Grzegorz, podbudowany poprzednim wieczorem, miał ochotę na następne metrówki. Ja również, ale nie myślałem o pobiciu rekordu sprzed dwóch dni, to byłoby za dużo szczęścia jak na jeden wyjazd. W końcu znaleźliśmy duże stado drobnicy na ostrym spadku, bardzo blisko brzegu. Wcześniej nie odwiedzaliśmy tej części jeziora. Mati zakotwiczył łódź na 8 metrach. Brzeg był tylko 15 metrów przed nami, a za łodzią stok spadał do kilkunastu metrów. Wokół nas, aż gotowało się od drobnych, srebrnych rybek. Po chwili na szczupakowy zestaw naszego przewodnika połakomił się niebrzydki okoń. Ja założyłem 20 centymetrowego rippera na dość ciężkiej główce. Zacząłem od rzutów wzdłuż brzegu. Starałem się żeby przynęta za każdym razem penetrowała inną warstwę toni. Przy takiej ilości drobnych ryb szczupaki mogły być wszędzie. Po kilku rzutach w końcu nastąpiło upragnione przytrzymanie i natychmiastowy odjazd. Od razu było widać, że mamy do czynienia z poważnym przeciwnikiem. Mimo mocnego sprzętu ryba nie miała ochoty się pokazać. Mati czekał z aparatem, a szczupak rósł w naszych głowach z każdą sekundą. W końcu pokazał się przy łodzi. Byłem przygotowany na dużą rybę, ale to co zobaczyłem zmiękczyło mi nogi. Ryba chyba też była w szoku, bo natychmiast zrobiła zwrot i równym, szybkim tempem wybrała 20 metrów plecionki. Szczupak był zaczepiony za czubek pyska, a łódź Mathiasa z której wędkowaliśmy miała bardzo wysokie burty z relingami. Żeby podebrać rybę ręką musiałbym przechylić się bardzo mocno przez brzeg łodzi, a kompan musiałby przytrzymać mnie za nogi. Teoretycznie łatwizna, praktycznie, biorąc pod uwagę szalejącą wielką rybę, zbyt duże ryzyko porażki. Na szczęście Mati zawsze zabiera na łódź duży, szczupakowy podbierak - właśnie ze względu na te nieszczęsne wysokie burty swojej motorówki. Za trzecim podejściem naprowadziłem esoxa do siatki... Ryba była w łodzi! Nogi trzęsły mi się jak galareta. Szczupak był pięknie ubarwiony, długi i bardzo gruby. Miarka pokazała 120 cm! Szybka sesja i mój rekord wraca do wody. Odebrałem gratulację od taty i Matiego i naładowany adrenaliną zrobiłem sobie krótka przerwę. Okazało się, że mój szczupak był na naszej łodzi ostatnią godną wspomnienia rybą. Pod koniec dnia wymęczyliśmy jeszcze kilka średnich sztuk, a przyjaciele z drugiej łodzi zaliczyli jeszcze rybę w granicach metra. Dla mnie gorszy koniec dnia nie miał jednak znaczenia. Cel został zrealizowany w 100%.

Wędkarstwo
Epilog

Jesienne Runn okazało się potwornie wymagające. Każda złowiona ryba okupiona była sporym wysiłkiem. Wędkowaliśmy codziennie od 7.00 rano do zachodu słońca. Ciężka praca jak zwykle jednak przyniosła wyniki. Jezioro pokazało swój potencjał i bez wątpienia wrócę tam przy najbliższej okazji. Mimo stosunkowo niewielkiej ilości złowionych ryb, wędkarski urlop nad Runn był jednym z bardziej udanych w trakcie mojej przygody ze skandynawskimi łowiskami. Trafiliśmy na świetną pogodę i złowiliśmy wielkie ryby. Przy planowaniu wyprawy właśnie o to nam chodziło.

Jezioro Runn, październik 2011

Tomek Wieczorek

Dobra łódź to podstawa
Runn