fishingexplorers.com

Reklama


Zemsta Corteza

Meksyk, lipiec 2015

To była moja jubileuszowa, setna wyprawa wędkarska za granicę. Jednocześnie okazała się chyba najtrudniejszą. Naszym celem było Morze Corteza w meksykańskiej Kalifornii oraz połowy dorad, roosterów, wahoo i innych oceanicznych gatunków. Mocno dały nam w kość trudy długiej podróży, potworny upał, a już najbardziej kłopoty ze złowieniem wymarzonych okazów - szczególnie metodą spinningową.

Huragan "Dolores", który przeszedł nad tym rejonem Pacyfiku tuż przed naszym przyjazdem, wywrócił całą przyrodę do góry nogami. Wielkie stada wahoo, fantastycznie żerujące przez kilka poprzedzających nasz pobyt tygodni, odpłynęły w sobie tylko znanym kierunku, a spotykane przez nas tu i ówdzie "szkółki" dorad też nie były tak liczne, jak powinny. Do tego złośliwe roostery postanowiły nie reagować na spinningowe przynęty i w efekcie przez pierwsze trzy dni niewiele zwojowaliśmy.
Po przestawieniu się na żywca udało się wreszcie zaliczyć kilka pięknych okazów roostera, Moja sztuka miała pomiędzy 15 a 20 kg, ale towarzyszący mi w wyprawie koledzy - Paweł, Adrian i Janek - połowili jeszcze większe. Rekordowy egzemplarz ważył ponad 30 kg i padł łupem Janka. Oczywiście wszystkie roostery wróciły do wody. Tylu tak dużych trofeów tego gatunku nie pamiętam na żadnej innej wyprawie.
Jeśli chodzi o dorady (koryfeny), które śniły nam się po nocach przez wiele tygodni poprzedzających wyjazd, to niemal każdy coś tam złowił, ale wyniki na spinning zdecydowanie odbiegały od oczekiwań. Największe sztuki miały wprawdzie po 5-7 kg, ale takich padło niewiele. Okazów dwucyfrowych, o których w skrytości ducha marzyliśmy, niestety zabrakło. Najwięcej koryfen padło na muchę, trochę również na trolling, a na spinning może z kilkanaście - w tym wiele naprawdę małych.

Złowiliśmy sporo tuńczyków bonito - ryb silnych i walecznych, ale nie należących niestety do największych. Ponadto wiele oceanicznych belon (needle fish) - w tym sztuki okazowe jakich nie widziałem jeszcze nigdy. Niestety, gatunek ten nie jest zaliczany do szczególnie prestiżowych trofeów. Padły też pojedyncze tuńczyki żółtopłetwe (małe), triggerfishe, rainbow runnery, ladyfishe, snappery. Trzy atomowe brania wahoo zakończyły się porażkami wędkarzy (w tym jedno moją). Również sporych rozmiarów snapper, zacięty przez Adriana, wszedł w rafę i trzeba było rwać plecionkę. Na domiar złego straciliśmy w holu dwie naprawdę duże koryfeny. Tak więc pecha również nagromadziło się niemało...
Ostatni dzień spędziłem z muchówką w ręce (klasa 10). Udało mi się wyholować trzy koryfeny i jednego bonito. Ucieszyłem się bardzo, bo emocje były spore, a na wędce muchowej siła ryby jeszcze bardziej odczuwalna.
Mieszkaliśmy w sympatycznym ośrodku surfingowo-wędkarskim w rybackiej wiosce La Ventana, przy samej plaży. Posiłki były tradycyjnie oparte na rybach i owocach morza. Pływaliśmy na ryby w godzinach przedpołudniowych, gdyż od mniej więcej trzynastej wiatr robił się na tyle silny, że spokojny powrót z morza do bazy mógłby być zagrożony. Wypływaliśmy na tradycyjnych kalifornijskich "pangach" - po dwóch łódce (plus oczywiście przewodnik).
Naszymi kapitanami i przewodnikami wędkarskimi byli Meksykanie pochodzący z jednej rodziny: Valente, Juan Carlos, Fidelito, Effren i Israel. Próbowaliśmy praktykowanego tu powszechnie wędkowania z nęceniem większych ryb małymi sardynkami. Metoda ta sprawdzała się nieźle przy połowach na muchę i żywca. Na spinning było jednak znacznie trudniej. Gospodarze byli sami zaskoczeni tą sytuacją, bo w poprzednich sezonach spinning sprawdzał się tutaj jako skuteczna technika połowu. Widzieliśmy też w sklepach wędkarskich masę spinningowych przynęt, co świadczy o popularności tej metody na Morzu Corteza.
Poza wędkowaniem na Półwyspie Kalifornijskim udało mi się zwiedzić miasto La Paz, a w Mexico City słynny stadion Azteków (to było jedno z moich prywatnych turystycznych marzeń), dom Fridy Kahlo w dzielnicy Coyoacan, a także Sanktuarium Matki Boskiej Patronki Obu Ameryk w Guadalupe. Byliśmy też na świetnej kolacji w argentyńskiej restauracji z najlepszymi na świecie wołowymi stekami. Serwowali tam nawet porcje czterofuntowe!

Autor reportażu: Piotr Motyka



Meksyk
Meksyk
Meksyk

MEXICO CITY

Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk

BAJA CALIFORNIA

Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk

LA VENTANA

Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk

LA PAZ

Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk
Meksyk