Alandy to bardzo intrygujący zakątek Europy. Składający się z setek szkierowych wysepek archipelag położony jest pomiędzy Szwecją a Finlandią – niemal na środku Bałtyku. Administracyjnie wyspy należą do Finlandii, ale urzędowym językiem jest tam szwedzki. Posiadają szeroką autonomię, a nawet własną flagę.
Alandy to miejsce jakby stworzone przez naturę dla wędkarzy. W oblewających wyspy morskich wodach można łowić wiele atrakcyjnych gatunków – przede wszystkim bardzo cenione przez samych Skandynawów łososie i morskie pstrągi – czyli trocie wędrowne. Z kolei w wewnętrznych zatokach przypominających jeziora, bogatych w roślinność podwodną oraz trzcinowiska, występuje bardzo liczna populacja szczupaka, okonia i sandacza.
Nasza wyprawa była moim pierwszym rekonesansem w te rejony Skandynawii. Nie złowiliśmy wielu okazów, ale w sumie padło dużo ryb średnich i małych – szczupaki, okonie, sandacze. Sporym utrudnieniem są lokalne przepisy, w myśl których licencje sprzedają gospodarze, których działki graniczą z wodą. W efekcie, aby łowić efektywnie na dużym obszarze trzeba by wykupywać zezwolenia u co najmniej kilku osób, a nie wszyscy są tym zainteresowani. Z kolei ograniczając się do obszaru gospodarza, u którego mieszkamy, mamy do dyspozycji niewielki areał wodny.
Abstrahując od walorów wędkarskich samo zwiedzenie urokliwych Alandów jest dużą przyjemnością i warto w tym celu przejechać wiele kilometrów. No i przeprawiać się kilkakrotnie promem przez morze.